GRODZISK WIELKOPOLSKI
PRZEMIANA WODY W … PIWO
Jedna z najbardziej fascynujących historii. Zdarzenie bardzo dobrze udokumentowane. Oraz piękny przykład wdzięczności i pamięci mieszkańców i władz miejskich.
Jak dotrzeć. Miasto znajduje się na południowy zachód od Poznania. Ze stolicy Wielkopolski dojedziemy korzystając z trzech dogodnych połączeń drogowych. Wszystkie około 50 kilometrów. Najszybciej chyba dojedziemy korzystając z DK nr 5 do Stęszewa a potem z DK nr 32 do Grodziska Wielkopolskiego. Źródełko znajdziemy na starym rynku przed ratuszem.
Wydaje się jakby źródełko i figura ojca Bernarda były głównym punktem miasta. Jest to też stałe miejsce, w które przewodnicy przyprowadzają wycieczki i turystów. Jest to wynikiem wdzięczności mieszkańców za uratowanie ich zdrowia ale również uratowanie miejskiego budżetu opartego ongiś na piwie i ogólnie tzw. prosperity miasta.
Co ujrzał Bernard z Wąbrzeźna. Pewnego razu ojciec Bernard udał się do Grodziska. Od wcześniej spotkanych mieszkańców miasta usłyszał bardzo niepokojące wieści. I… tutaj przytoczony tekst z tablicy przytwierdzonej do obudowy studzienki: „ …ogarnęło go przerażenie na widok jaki zobaczył. Ojciec Bernard po wejściu do miasta gdzie szalało morowe powietrze (…). Wszystkie źródła zostały zatrute a największa studnia na rynku służąca piwowarom do produkcji piwa pozostawała wyschnięta. Widząc to wielkie nieszczęście miał paść ojciec Bernard na kolana i prosić Boga o pomoc. Uczynił nad studnią znak krzyża i w tej samej chwili studnia zaczęła napełniać się wodą. Woda była nie tylko czysta ale posiadała siłę, która ratowała tych wszystkich, którzy ją pili. Za sprawą cudownej wody zaraza ustąpiła a miejscowi piwowarzy produkowali odtąd najprzedniejsze piwo w Polsce(…).” Okazało się, że woda nie dość że nieskażona, to jeszcze posiadała lecznicze właściwości. Kto się jej napił, nie chorował, a nawet ci, których dosięgło już morowe powietrze, szybko wracali do zdrowia. Miasto któremu groziła całkowita zagłada zostało uratowane.
Uzdrowienia i łaski za wstawiennictwem ojca Bernarda. Ten skromny zakonnik żył zaledwie 28 lat (1575 - 1603). Tak nierozerwalnie związany z historią Grodziska Wielkopolskiego z powodu wielu cudów, które za jego przyczyną uratowały życie licznym jego mieszkańcom znany jest jednak w całej Wielkopolsce za sprawą wielu cudownych wydarzeń. Nie ustały one również po jego śmierci. Niektóre zostały zapisane przez Magistrat Grodziski na świadectwo. Najbardziej spektakularne wydarzenie miało miejsce sto lat później w 1708 roku. Zaraza znów zaczęła nękać miasto. Mieszkańcy ujrzeli na niebie postać benedyktyńskiego mnicha z krzyżem w ręku. Wielu naocznych świadków potwierdzało ten fakt zeznając przed grodziskim notariuszem a cały dokument podpisał ówczesny burmistrz. Uroczysta pielgrzymka do Lubinia i modlitwa u grobu ojca Bernarda sprawiły, że zaraza ustąpiła. Setki lat do jego grobu w Lubiniu udawały się pielgrzymki w podziękowaniu za cud z początku XVII wieku. Ustały one w 1815 roku ale w 2003 za sprawą burmistrza Grodziska Wielkopolskiego Henryka Szymańskiego wznowiono je.
Kim był ojciec Bernard. Nazywał się Błażej Pęcherek i był synem burmistrza Wąbrzeźna. Rodzina mimo to była dosyć uboga. W wieku lat dwunastu wyruszył na nauki do Poznania do kolegium jezuickiego. Szczególnie wyróżniał się ofiarną miłością bliźniego i żywym współczuciem dla chorych i ubogich. Często rezygnował z własnego posiłku, by odstąpić go żebrzącym o chleb. W pamięci jego kolegów utkwiło zdarzenie kiedy to mieszkający na przedmieściach spieszyli się na poranną mszę. Bramy miasta okazały się jeszcze zamknięte. Błażej przeżegnał bramę znakiem krzyża a ta sama się otwarła. Kiedy przeszli znów sama się zamknęła. Dostał się do opactwa benedyktyńskiego w Lubiniu gdzie bardzo szybko zjednał sobie uznanie przełożonych, którzy mimo jego młodego wieku powierzyli mu funkcję mistrza nowicjatu. Pouczał nie tylko słowem ale również przykładem. Nie stronił od czasem przykrej a często ciężkiej pracy i zawsze był gotów do każdej posługi bliźniemu. Po jego zgonie wielu ludzi pociągniętych jego świątobliwym życiem wypraszało sobie za jego pośrednictwem rozmaite łaski. Do dziś, choć częściowo tylko, zachował się spis ich zeznań badanych przez komisje powoływane przez poznańskich biskupów.
Piwo grodziskie. Studnia z której korzystali przed zarazą grodziscy piwowarzy znów zaczęła im służyć. Od tej pory piwo, stało się nie tylko bezpiecznym napojem jakby alternatywnym wobec wody, która często ulegała różnym skażeniom ale napojem smacznym. Produkowane tutaj na znakomitej wodzie stało się „najprzedniejszym w Wielkopolsce”. Było nie tylko znakomite ale z czasem stało się napojem, któremu przypisywano miano wytwornego. W rezultacie kosztowało trzy razy więcej niż zwykłe piwo zaś miastu przynosiło trzecią część jego dochodów. Zawierało stosunkowo mało alkoholu i nie szło tak wyraźnie „do głowy” jak pozostałe. Piło się je z wysokich szklanek a warzone było na słodzie pszennym a nie jęczmiennym. Było to piwo tzw. górnej fermentacji a jego dojrzewanie kończyło się już w butelkach. Miasto, które dba o zabytkową studzienkę na Starym Rynku, pielęgnuje de facto własną historię. Studnia miejska powstała prawdopodobnie w średniowieczu i przez wieki była głównym ujęciem wody dla okolicznych browarów. Część etykiet miejscowego piwa sygnalizowała tradycję sytuującą początek browarnictwa w roku 1301. Jednak pierwsza udokumentowana wzmianka pochodzi z roku 1426. A najstarszym piwnym dokumentem jest statut cechu wrzesińskich piwowarów z roku 1601. Piwo było znakomite i już w XVIII wieku wyparło import z innych regionów a ich ekspansja objęła Brandenburgię, Prusy i Śląsk a także do Gdańska, Królewca i Lubeki.
Ojciec Bernard kieruje swe kroki do ratusza z reklamacją. Cała oprawa pamięci wpisuje się oczywiście w działania promocyjne miasta. Jest jednak piękna i nie sposób odmówić jej jakiegoś sporego wymiaru szczerości. Zadbana studzienka ciekawie oprawiona w pawilon ładnie eksponująca to co się tutaj stało oraz rzeźba ojca Bernarda. Przedstawiony w figurze budzącej sympatię do jego osoby. Wykonana z jakimś soczystym pomieszaniem spokoju i ekspresji. Oraz do tego wszystkiego ostatnio wznowione pielgrzymki do jego grobu. Nagłośnione ale z dominującym elementem religijnym. Jest jednak coś co budzi pewien niepokój. Może to jest kwestia wszechczającej się niepoprawności zwanej „poprawnością polityczną” a może budziło to pewien opór i to jak jest i tak jest pewnym sukcesem. Brak tutaj choćby małego krzyża! Ojciec Bernard kiedy umierał trzymał go mocno w ręku i tak go też przedstawia jego nagrobna rzeźba. Przede wszystkim jednak owe zaprzysięgłe zeznania w magistracie opowiadające o mnichu benedyktyńskim, który ukazał się nad miastem w czasie kolejnej zarazy opisują go jako postać z krzyżem w ręku. W przytwierdzonej do podstawy pawilonu tablicy opisującej najważniejsze tu wydarzenie jest napisane: „(…)uczynił znak krzyża (…) ukląkł i prosił Boga o pomoc.” To nie ojciec Bernard uczynił te cuda tutaj lecz Bóg na jego prośbę. Tak pięknie wyrażona tutaj wdzięczność i pamięć o zakonniku jest zasadna. Był on jednak tylko pośrednikiem i orędownikiem ale to nie on dokonał cudów lecz Bóg. Wsadzono figurze ojca Bernarda w ręce dzban do wody zamiast krzyża. Rozpowszechnia się jakieś bajdy, że kto potrze ręką ten dzban zazna szczęścia lub temu podobne dyrdymały.
Wyraz twarzy figury może nie jest smutny ale wyraźnie zdeterminowany. Kroki swoje kieruje w stronę ratusza. Mnie się wydaje, że idzie tam powiedzieć „Oddajcie mi mój krzyż”. Czasem prowadzę czytelnika-pielgrzyma do źródełek, u których nie zanotowano nadzwyczajnych uzdrowień, choć za cudowne uchodzą. Zawsze jednak było tam widać wyraźne ślady omodlenia w postaci choćby małych kapliczek szafkowych i krzyży. Tutaj wody się już nie pobiera ale miejsce zaznało wielu cudownych zdarzeń niosących różne łaski (i uzdrowienia i prosperita dla miasta) a dzisiaj nie ma nawet najmniejszego krzyżyka. Zabrano go nawet ojcu Bernardowi.
JC