KOSZĘCIN
NIESAMOWITA HISTORIA ZAŁOŻYCIELSKA
Legenda mówi, że: „Powodem do wystawienia kościoła tego było zatem, że często troje dziatek cudnej urody, jednakiego wzrostu, w białym odzieniu chodzących widziano. Ślady stóp tych dziatek nie dały się w piasku zagrzebać. Kościół drewniany stoi na miejscu bagnistym, lubo miał być na pobliskim pagórku budowany. Było tam już drzewo nawiezione, ale je rak niezwyczajnej wielkości na dół pościągał.”
Jak dotrzeć. Z Częstochowy kierujemy się na południowy zachód drogą krajową nr 907. Do Koszęcina dojedziemy po 34 kilometrach. Z Tarnowskich Gór z kolei kierujemy się na północ drogą krajową nr908 a potem 906. Do przejechania mamy 33 kilometry. Cudowne źródełko przy kościele Świętej Trójcy znajdziemy w południowej części wsi. W momencie kiedy go wznoszono znajdował się poza jej obrębem obecnie zaś znajduje się na jej skraju.
Pytania do założycielskiej legendy. Niewiele kościołów na Śląsku może poszczycić się tak wspaniałą historią i jeszcze wspanialszymi podaniami. Powstanie kościoła tkwi w wydarzeniach, po których pozostały przekazy bardziej przypominające legendy. Stan ten podbija fakt, że mające tam miejsce objawienia w przedziwny sposób wiążą się z Trójcą Świętą, co jest rzadko spotykane i trudne do teologicznego ujęcia.
To co stało się tutaj przed setkami lat budzi wiele pytań. Czemu kościół stanął w najgorszym z możliwych miejsc – na odludziu w dolinie przepełnionej bagienną wilgocią? Czy objawienie Trójcy Świętej pod postacią małych dzieci były „pełne” czy też niekompletny jest ich przekaz? A może fakt, że powstała tu świątynia wynika z cudownych uzdrowień ludzi i zwierząt jakie tu miały miejsce?
Wydaje się jakby coś niebywale doniosłego i ważnego miało tu miejsce a czego ludzka pamięć nie przechowała. Tego już się pewnie nie dowiemy. Coś jednak tak poruszyło ludzkie serca i ich wiarę, że właśnie tam wystawiono kościół, do którego tysiące ludzi przez wieki pielgrzymowały ze swoimi prośbami i podziękowaniami.
Legenda założycielska – malowana. Opowiada o niej obraz z roku 1568 (taka data na nim widnieje) - chociaż bardziej prawdopodobny czas jego powstania datowany jest na XVIII wiek. Podzielony jest na osiem scen a każda podpisana wierszowanym opisem w języku staropolskim:
Legenda założycielska – językiem poezji. W długim, liczącym ponad 170 wersów, wierszu urodzonego w 1823 roku śląskiego działacza społecznego Juliusza Ligonia znajdziemy więcej informacji. W wierszu tym mowa jest również o księdze z zapisami w trzech językach, do której Ligoń miał dostęp. Pierwotnie wisiała w kościele obok obrazu. Zabrana jednak do pobliskiego dworu zaginęła. Zapisywane w niej były przekazy z dawnych lat. Oto co zanotował Ligoń: „ (…)Opis miejsca cudownego // Podług archiwum dawnego. // Dawny opis w tym kościele // Wisiał przez lat bardzo wiele // Tuż na słupku przy ołtarzu, // Obok głównego obrazu // Na którym jest namalowane // Wszystko co tu napisane. // Opis dawny co zaginął, (…) Czytałem te stare karty // Może przed trzydziestu laty // Więc to wszystko spamiętałem, // I we wiersze poskładałem, // By się lepiej w pamięć wbiło (…) A przy drodze stoi drewniana świątynia, // Tylko małą ćwierć mili od wsi Koszęcina, (…) A tuż w płocie od świątyni jest kapliczka mała. // W kapliczce zaś studzienka w niej wodeczka święta, // Uzdrawiająca ludzi, także i bydlęta. (…) Oto około roku niże podanego, // Jeden tysiąc i pięć set sześćdziesiąt czwartego, W miejscu gdzie jest ten kościół, kilka dębów stało, // Gdzie też oto zjawienie takie się tam działo. // Niewiasta z pobliskiego byłego tam młyna, // Troje dziatek pod dębem śledziła; // Dziwiła się wielce, skąd się ślady brały, // Gdyż tam ludzkie dzieciny nie biegały. // Zasypała więc piaskiem i też umiatała, // Lecz codziennie też samo stopki znajdowała, // A gdy dalej uwagę ludzie tam zwrócili, // Proceseye w tem miejscu śpiewane słyszeli. (…) Był wtenczas w Koszęcinie gospodarz Kluczeński (…) Wraz widzi obok siebie dzieciątko nadobne, // Które do niego rzekło te słowa łagodne: // „Jeźli drzewo na kościół dowozić tu będziesz, // To ci konie pokażę (które mu wcześniej zginęły – dopisek redakcji) i w niebo raz przyjdziesz.” (…) Na kolana upadłszy wznosi w niebo ręce // Poczem zaczyna drzewo na to miejsce wozić, // Lecz ludzie zaś inaczej zaczęli mu radzić. // Żeby nie woził drzewa do miejsca mokrego, // Lecz na górę przy stawie tamże obok niego. // Jest tam dotąd ta góra sosną porośnięta, Lecz ze stawu jest łąka trawą obsunięta. // Wincenty więc usłuchał doradczego ludu // Woził drzewo w te górę, lecz nowego cudu // Wszyscy doznali danego im z nieba, // Bo ile on na górę przez dzień zawiózł drzewa, // Tyle dziwnym sposobem w nocy przeniesiono, // Na to miejsce gdzie tenże kościół wystawiono. (…) Gdy kościół stanął, więc tuż obok niego, // Wyniknął strumyk źródła uzdrawiającego. // Jak już mówiłem, ta wodziczka święta, // Leczyła ludzi, także i bydlęta. (…) Wisiała tam i książka z zapisem wszystkiego. // Czytałem ją tak może przed trzydziestu laty, // Był to już rękopism przez starość zatarty. // Był w niej opis o polsku, niemiecku, łacinie, // Lecz już teraz ta książka poszła w zaginienie. (…) Otóż mili ludkowie tak dawnemi czasy, // Działo się tu oto w tej śląskiej ziemi naszej. // Tak Pan Bóg naszych przodków nabożnych umiłował, // Że w postaci dzieciątka sam z nimi rozmawiał. (…).”
Zanim powstał kościół i tajemnicza gablota. Obecny pochodzi z 1724 roku. Pierwotny wybudowano w prawdopodobnie w 1658 roku. Uległ on jednak zniszczeniu w czasie szalejącej w Koszęcinie burzy w 1720 roku. Wiadomo jednak, że wcześniej był tam jeszcze jeden, który wiąże się z panowaniem na koszęcińskich ziemiach księżniczki Przesławy, która miała zostać ochrzczona przez misjonarzy z Czech w początkach wprowadzania chrześcijaństwa na ziemiach polskich. Z poprzedniego zniszczonego rzez wichurę w obecnej świątyni przechowuje się kilka pamiątek z wydarzeń, o których opowiadają założycielskie legendy.
Co kryje gablota. Owa tajemnicza gablota zawieszona jest obok ołtarza bocznego św. Jana Nepomucena. Zawiera ona przedmioty, które do końca XIX wieku wisiały w kapliczce ze źródełkiem. Jest to uzda i pazur raka. Uzda została podarowana przez budowniczego dawnego kościółka Wincentego Kluczyńskiego, który jak zapisano w jednej ze scen obrazu Objawienia –„Woził drzewo na kościół według obietnicy”. Bardziej tajemniczy jest drugi przedmiot – ogromny pazur raka. Przekazy mówią, że miał on przetaczać drewno zwożone na górę gdzie chciano zbudować kościółek. Przetaczał je do cudownego źródełka do doliny w miejsce objawień Trójcy Świętej.
Obcinany krzyż. Uzda i pazur to nie jedyne rzeczowe pamiątki tkwiące w tajemnicy założycielskiej legendy. Z lewej strony głównego ołtarza znajdziemy pień legendarnego dębu. Przy tym właśnie dębie Wiktoria miała spotykać troje boskich dzieci. Jest on wysoki na dwa metry a średnica jego wynosi 35 centymetrów. Zauważalna jest też wyżłobiona w nim nisza na kapliczkę. Według kronikarskich zapisów z pnia wyciosano wielki krzyż. Rokrocznie zmniejszał się on o kilka centymetrów. Odcinano bowiem z niego warstwę, która służyła do wyrobu tysięcy miniaturowych krzyżyków. Jako swoiste relikwie sprzedawane były w celu pozyskania środków na remonty i upiększanie kościoła. Działo się tak do roku 1721 kiedy to proboszcz, któremu podlegał kościół „na piśmie” zakazał obcinania krzyża.
Dostępność świątyni. Stoi ona w miejscu objawionym córce miejscowego młynarza Wiktorii znajdowała się onegdaj poza miastem. Obecnie zbliżyło się ono do kościoła tak ze jest on ostatnim, krańcowym jego obiektem. Parafia powstał tutaj całkiem niedawno. Jakiś czas obiekt funkcjonował jako świątynia rektorska ale całe wieki wcześniej był kościołem filialnym. Na początku Msze Święte sprawowane były zaledwie trzy razy w roku. Był więc typowym i często spotykanym w tym rejonie Polski kościołem pątniczym. Takim też pozostał do dzisiaj. Turyści w tego rodzaju świątyniach mają problemy z dostaniem się do środka. Tutaj jednak z uwagi na istnienie parafii nie ma takiego problemu a dodatkowo również między nabożeństwami kościół jest dostępny dzięki rozbudowanemu i sprawnemu monitoringowi.
Gotyckie rzeźby. Kościół Św. Trójcy w Koszęcinie zaliczany jest do piękniejszych obiektów drewnianej architektury sakralnej na Ziemi Śląskiej i z niewątpliwie jest jedną z ładniejszych tego typu budowli w Polsce. Poza ciekawą i ładną architekturą uwagę przyciąga również wyposażenie. Obrazy, organy i gotyckie rzeźby. Tych ostatnich było bardzo dużo. Wiele z nich skradziono a wiele też zdeponowano w muzeum archidiecezjalnym Katowicach. Ozdabiały tak ołtarz główny jak i boczne. Niewiele wiemy o ich pochodzeniu. Wśród tych kilkunastu pozostałych uwagę zwraca duża, bo prawie naturalnych rozmiarów, późnogotycka Pieta.
Wierne kopie niektórych utraconych rzeźb trafiły do kościoła w 2002 roku a wykonał je koszęciński rzeźbiarz Ryszard Kostrzewa.
Cudowne źródełko. Kapliczka w którym się ono znajduje swym wyglądem nie wydaje się jakoś szczególnie przyciągać w to miejsce. Wpięta w okalający świątynię ceglany ażurowy mur z opartymi o nią grabiami i stojącymi obok konewkami bardziej przypomina jakiś składzik. Kiedy jednak wejdziemy do środka wrażenie jest już całkiem inne. Dosyć miła kompozycja z kamieni i żwawo cieknąca woda tworzą miłą atmosferę a umieszczona w kompozycyjnej niszy figurka Matki Bożej nakłania do skupienia i modlitwy.
Źródło wytrysnęło niezadługo potem jak wybudowano kościół. Jego cudowne właściwości szybko okazały się oczywiste i wkrótce na tyle się rozsławiło, że pielgrzymowano do niego tak z najbliższych jak i najodleglejszych okolic. Woda z uzdrawiającego źródła leczyła przeróżne choroby. Uważano że przemycie się tą wodą pozbawiało wszelkie bóle głowy i leczyło oczy. W tradycji przechowały się przekazy (potwierdzano ponoć przez świadków) o mających tu miejsce wskrzeszeniach. Tak miało być z zabitym mężczyzną i uduszonym dzieckiem. Przywieziono ich tutaj aby ofiarować ich Bogu a powrócili stąd żywi. Ciekawym jest też, że woda z koszęcińskiego cudownego źródełka pomagała nie tylko wielu ludziom ale również zwierzętom. Tak było z czteroma oślepłymi końmi. Zwierzęta przyprowadzone na to miejsce w pobliżu kościoła upadły na przednie kolana. W tym „uklęknięciu” radośnie zarżały i po chwili ozdrowiały. Furman również z rozłożonymi rękoma upadł na ziemię dziękują Bogu. Na pamiątkę zdjął jednemu z koni uzdę i zostawił ją w kościele. Możemy ją oglądać z pazurem raka w gablocie w świątyni.
JC