PIETROWICE WIELKIE

POTWIERDZONE NIEBIAŃSKIE POCHODZENIE OBRAZU

Świątynia mieści w środku zaledwie sto osób, dlatego jeden z boków przystosowany został do funkcji ołtarza polowego bowiem uroczystości odpustowe przyciągają liczne rzesze wiernych.(foto-jc)

Miejscowi często używają wyrażenia „nasze małe śląskie Lourdes”. Przyjezdni pielgrzymi skłonni są im przyznać rację i zazdroszczą miejscowym, że maja takie „cudo” pod ręką.

Jak dotrzeć. Z Katowic do Pietrowic Wielkich mamy do pokonania 90 kilometrów. Autostradą A4 jedziemy za Gliwice gdzie skręcamy w lewo na Sośnicowice. Tam wjeżdżamy na drogę wojewódzką nr 919. Przez Rudy i Nędzę dotrzemy do Raciborza. Zmieniamy drogę na drogę wojewódzką nr 416 w kierunku na Głubczyce. Po ośmiu kilometrach od wyjazdu z Raciborza dotrzemy do Pietrowic Wielkich. Mijamy centrum i na wylocie z miejscowości skręcamy w lewo w ulicę Bończyka. Po około dwóch kilometrach znajdziemy się w polu w drodze do wsi Gródczanki. Droga przebiega obok przy kapliczki ze źródełkiem z jednej strony i kościołem św. Krzyża z drugiej.

   Nowe źródło przynosi dar. W XVII wieku obecne miejsce nosiło nazwę Społek. Na tym wspólnym pastwisku miejscowi gospodarze wypasali tam swoje bydło i konie, które poili w znajdującym się obok źródełku. Którejś nocy siedząc przy cieple i jasności ogniska zauważyli niedaleko od nich znacznie większą bijącą w niebo jasność od źródełka. Wokół nie było żadnych ludzkich siedzib. Nieco wystraszeni ale zaciekawieni udali się tam i zauważyli nowopowstałe źródełko a w nim pływający w wodzie rulon. Nie dali rady jednak go wyciągnąć jakby jakaś siła przytrzymywała je w wodzie. Rzecz przedstawili rano proboszczowi. Ten nakazał bić w dzwony i tworząc procesję śpiewającą religijne pieśni ruszył z nimi do źródełka. Używając niesionego przez siebie krzyża udało mu się z wody wyjąć zawiniątko.

   W środku odnaleźli zwinięty obraz. Przedstawiał on scenę z Ewangelii św. Jana. Pod krzyżem konającego Chrystusa stoją Matka Boska, św. Jan i św. Magdalena obejmujący drzewo święte.

    Świątynia dla umieszczenia obrazu „sama sobie wybrała miejsce”. Uczczenie tego zdarzenia wydawało się wszystkim oczywiste. Postanowiono na wzgórzu przy Spółku wybudować świątynię. Po zgromadzeniu materiałów i zwiezieniu ich na miejsce przystąpiono do budowy. Prace jednak nie posuwały się do przodu. Wciąż trzeba było rozpoczynać od początku. To co się udało zrobić w dzień w nocy nieznane siły rozbierały i przenosiły do sąsiedniej doliny. Kolejne ponawiane próby spełzły na niczym. Uznano wówczas, że jest w tym jakiś znak Boży  a nawet nakaz Opatrzności  postawienia kościoła w innym miejscu. Tak też uczynili. Świątynia stanęła w sąsiadującej ze Społkiem dolinie. Obraz znaleziony w źródle zawisł oczywiście w głównym ołtarzu i wisi tam do dzisiaj.

   Potwierdzenie niebiańskiego pochodzenia obrazu. Rzecz wydarzyła się w XIX wieku. W czasie gwałtownej burzy piorun uderzył w wieżę świątyni. Nie wywołał pożaru ale roztrzaskane elementy przebiły dach kościoła, spadły na ołtarz i i uszkodziły obraz niszcząc twarz Ukrzyżowanego. Najznakomitsi malarze nie podjęli się renowacji. Jakaś siła nie pozwalała im nawet zbliżyć się do obrazu. W końcu znalazł się jeden chętny i rozpoczął przygotowania. Kiedy zjawił się proboszcz i obejrzał obraz wpadł w zachwyt bowiem twarz Chrystusa wyglądała tak jak przed uderzeniem pioruna. Przywołany malarz obejrzał obraz po czym padł na kolana i gorąco zaczął się modlić. Okazało się, że jeszcze się nie zabrał do pracy, że wciąż przygotowywał farby. Ten niesamowity cud utwierdził wszystkich w nadprzyrodzonym pochodzeniu  obrazu i przyczynił się do wzrostu i tak licznych pielgrzymek przybywających do kościółka.

   Obraz będący darem z nieba zjawił się w źródełku, które powstało z jego pojawieniem się. Wkrótce woda zaczęła leczyć. Wieści o wydarzeniach tutaj, a zwłaszcza o uzdrowieniach sprawiły, że piotrowicki kościół św. Krzyża szybko stał się bardzo popularny. Pielgrzymki przybywały z całego Śląska, sąsiednich Moraw a sporo też z Małopolski. Pątnicy modlili się przed wizerunkiem Ukrzyżowanego i pili wodę, która „przyniosła” ten obraz. Miejsce cieszyło się bardzo wielkim szacunkiem i ludu i wielmożów. W 1683 roku w trakcie marszu pod oblężony Wiedeń zawitał tutaj król Jan III Sobieski. Zboczył on trochę z trasy aby przysiąść w kościółku i pomodlić się o łaski dla swojej wyprawy. Potem udał się do cudownego źródełka. Obmył się tam i zaczerpnął wody.

Wiara i zażywana z modlitwą woda najpierw okazała się skuteczna przy różnych dolegliwościach oczu. Były to na początku jakby „drobne historie” typu drzazga albo wąs z kłosa w oku. Z czasem jednak  przybywało poważniejszych przypadków. Do dziś za ołtarzem w kościółku leżą kule pozostawione przez pątników i pielgrzymów, którzy przestali ich potrzebować. Różnych dziękczynnych wotów w kościółku jest bardzo dużo.  Zadziwiające jest także to, że cudowne źródełko czyni się przyczyną dobrej kondycji zdrowotnej mieszkańców Pietrowic Wielkich. Dane o ich długowieczności są zaskakujące. Świętowanie 90 urodzin nikogo tutaj nie dziwi a raczej uznaje się za normę co sprawia, że parafia jest bogata w wielu sędziwych wiernych.

   Miejscowi opowiadają o wielu przypadkach, które zdarzały się przybywającym tu z daleka. Opani, która po ciężkiej operacji szybko pozbierała się po chorobie. Nikt się nie spodziewał, że mogła będzie jeździć rowerem. O kulawym panu, którego położono przed ołtarzem, i który zanim skończyło się nabożeństwo już mógł chodzić bez kul. O młodym niewidzącym człowieku, któremu wrocławscy lekarze nie dawali rady pomóc, a który po kilku piątkowych mszach otworzył oczy.

   Poprzedni proboszcz w czasie swojej posługi relacjami o uzdrowieniach wypełnił dwa tomy zapisek. Jego następcy kontynuują to dzieło i spisali już wiele relacji o cudownych uzdrowieniach. Klaudia Herud z Pietrowic Wielkich, dziś młoda kobieta, kiedy miała jedenaście lat kiedy dopadły ją dolegliwości w klatce piersiowej. Początkowo uważano, że to kłopoty z sercem ale prawda okazała się straszniejsza. Złośliwy nowotwór – chłoniak w zaawansowanym stadium rozwoju. W czasie kiedy Klaudia leżała w szpitalu w kościółku św. Krzyża miała miejsce Msza Święta z udziałem rodziny znajomych oraz z całą szkolną klasą Klaudii. Po mszy rodzice zawieźli jej wody z cudownego źródełka. Po miesiącu kolejna tomografia nie wykazała już śladu guza. Cudów w Pietrowicach Wielkich było jednak dużo więcej. Pani Maria Kluboczek w 1993 roku w kilku miejscach złamała nogę. Odmówiła operacji informując lekarzy, że stanie się cud. Ci poirytowani grozili jej powikłaniami, zwyrodnieniami i w końcu niemożnością poruszania się. Pani Maria pełna wiary obwiązała nogę chusteczką, którą przedtem ocierano o obraz Św. Krzyża. Po kilku tygodniach „załamani” byli z kolei lekarze albowiem rentgenowskie zdjęcia wykazywały, że noga jest zupełnie zdrowa. „Kuracja obrazem” poskutkowała również w przypadku męża pani Marii. U pana Wiktora w 2001 roku stwierdzono nowotwór złośliwy krtani. Lekarze chcieli go przewieźć do Zabrza aby usunąć struny głosowe i założyć rurkę. Pani Maria uparła się aby mąż pozostał w szpitalu w Raciborzu. Zawiązała mu na szyi chustkę otartą o obraz cudowny obraz z kościoła św. Krzyża w Pietrowicach Wielkich. Operacji dokonano ale usunięto tylko jedną strunę głosową, nie założono rurki a wszystkie pobrane wycinki nie wykazały obecności nowotworu. Te i wiele innych przypadków sprawiły, że kościół św. Krzyża z jego cudownym źródełkiem w Pietrowicach Wielkich parafianie i mieszkańcy okolicy zaczęli nazywać śląskim Lourdes. Po cichu żartują sobie, że władze kościelne nie chcą nagłaśniać relacji spisanych w księgach aby nie robić konkurencji już uznanym sanktuariom z cudownymi źródełkami.

W sąsiedztwie kościoła po drugiej stronie drogi znajduje się słynące w okolicy ze swoich nieprzeciętnych właściwości cudowne źródełko. Początkowo źródełko chronił drewniany daszek a później drewniana kapliczka. W 1899 roku stanęła według projektu Józefa Seyfrieda neogotycka kaplica. Zbudowana jest na planie ośmioboku. Stromy dach wykończony jest latarnią zwieńczoną wysokim ostrosłupem. Ceglany obiekt chroni głęboką na sześć metrów studnię pokrytą marmurową płytą. Wodę pobieramy pompą abisynką. Schody wejściowe do studzienki niżej rozchodzą się na dwie strony. Środek wydaje się znacznie obszerniejszy niż na to wskazuje zewnętrzny obrys kaplicy. Na wewnętrznej ścianie ujrzymy obraz olejny przedstawiający Pana Jezusa z Samarytanką przy studni Jakubowej. Napis na obrazie – w języku morawskim – przypomina słowa Pana Jezusa: „Kto się napije wody, której ja dam jemu, nie będzie pragnął na wieki”.

Wnętrze świątyni. (foto-jc)

   Kościół św. Krzyża wzniesiono w 1667 roku. Początkowo jako kaplica do obecnych kształtów powiększony został w 1743 roku. Zrębowa konstrukcja na podmurówce z nawą zbliżoną do kwadratu. Dosyć rozbudowany kształt świątyni  tworzą przybudówki z zakrystią, podcienie, otwarte soboty i zewnętrzna ambona. Zróżnicowany zewnętrzny obrys przyciąga uwagę ale jeszcze ciekawsze jest, zdolne pomieścić około stu osób, wnętrze i jego wyposażenie. Całość utrzymana jest w stylu barokowym. Nad ołtarzem belka tęczowa (pozioma belka spinająca łuk nad ołtarzem) z datą rozbudowy kościoła -1743-  oraz z inskrypcją w języku łacińskim, morawskim i niemieckim o nadaniu odpustu przez papieża Piusa VI. Ściany  z drewnianych bali wydają się oddychać wiekami, które tu minęły, stale obecną modlitwą a gra świateł jakby opowiadała o uzyskanych tu łaskach. Owe barokowe wyposażenie wypełniające świątynię  istnieje tu jakby jednocześnie mocno i intensywnie ale nie jest pozbawione spokoju i subtelności. Dwa ołtarze boczne, duże obrazy Drogi Krzyżowej, zabytkowe żyrandole, małe i duże rzeźby toczą swoją opowieść  o tym co widać na cudownie zjawionym tutaj obrazie „Ukrzyżowanego” w ołtarzu głównym.

   Niewielki kościół od wieków przyciąga tysiące pątników i wiernych. Najpiękniej jest w czasie wyjednanych u papieża odpustów (o czym wspomina napis na belce tęczowej):  Znalezienie Św. Krzyża 3 maja oraz Podwyższenie Św. Krzyża 14 września. Dużą osobliwością jest tu też mająca ponad 350 lat tradycja konnej procesji wielkanocnej. Procesja która przez tyle lat wniknęła w dusze mieszkańców nie jest wyjściem naprzeciw modzie na folklor ale głęboko z ducha płynąca potrzebą. O godz. 13 rusza spod kościoła w         Pietrowicach kolorowy orszak. Na czele duchowni – młodsi konno, starsi w bryczce. Prowadzi kapłan w stroju liturgicznym na koniu i obok dwóch jeźdźców z figurą Zmartwychwstałego. Obok jedzie „śpiewak” intonujący pieśni i modlitwy. Cała procesja z wiernymi i orkiestrą rusza w prawie trzykilometrową drogę do kościoła św. Krzyża. Po mszy następuje objazd pól z błogosławieństwem i powrót do Pietrowic. W pewnym momencie  konie ruszają z kopyta i zaczyna się wyścig, który jest jednocześnie początkiem świeckiej części święta. Tradycja taka zachowała się już  zaledwie w kilku miejscowościach. W Pietrowicach trwa chociaż trudnością stał się brak koni, które mieszkańcy na tę okazję muszą wypożyczać.

JC