GÓRA WITOSŁAWSKA

SMAK I ZAPACH ŚWIĘTOKRZYSKIEGO          

To jedna z piękniejszych tras i wycieczek. Miejscowe Organizacje Turystyczne regularnie urządzają tędy piesze rajdy. Lgną na nie pielgrzymi i turyści a wszystkim im wędrówka tutaj wypełnia ich oczekiwania.

Widok na Pasmo Jeleniowskie ze świętą Górą Witosławską z wieży kościoła na Świętym Krzyżu. (foto-Michał Derela CCA 4.)

  Jak dotrzeć. Góra Witosławska (491 m n.p.m.) to porośnięty jodłowo-bukowym lasem szczyt w Paśmie Jeleniowskim Gór Świętokrzyskich. Do Ostrowca Świętokrzyskiego jest stąd 18 km, do Kielc 47 km, do Krakowa 168 km, do Łodzi 194 km a do Warszawy 190 kilometrów. W Witosławicach spod obiektów OSP kierujemy się na południe wznosząc się stokiem Góry Witosławskiej. Po niecałych 500 metrach dojedziemy do rozjazdu. Droga asfaltowa ciągnie się dalej w lewą stronę, na prawo zaś wjedziemy w drogę szutrową. Początkowo droga ta jest poszerzona tworząc dosyć pojemny parking. Przebiegają tędy szlaki rowerowe dlatego co jakiś czas mijają nas na parkingu grupki rowerzystów. Lekko się cofamy do asfaltówki ale nie wchodzimy na nią tylko skręcamy w prawo wchodząc na pnący się w górę szlak. Liczy on tylko niecałe 500 metrów ale starszym ludziom potrafi „dać popalić”. Na tym krótkim dystansie wznosimy się 50 metrów do góry. Ścieżka jest nierówna czasem kamienista i na całej długości poprzecinana wystającym korzeniami drzew. Jakby dla otuchy co jakiś czas wyraźna informacja, że pokonaliśmy kolejne sto metrów. (Informacja ta dla osób starszych lub takich jak ja, mających problemy z chodzeniem jest bardzo krzepiąca).  Na całej długości szlaku spotykamy często ławki (ławy z bali). Pozwalają one nie tylko odpocząć ale również napawać się widokiem szlaku – miejscami gęstwiną a miejscami solidnymi bukami i jodłami.

    Kaplica na Górze Witosławskiej powstała w miejscu całkowicie niesprzyjającemu osadnictwu. Daleko stąd było i do osad ludzkich jak i do uprawnych pól. W tym kontekście możemy często natknąć się na informację, że sprzyjało to przetrwaniu pogańskich obyczajów niemal do końca XIX wieku, dodatkowo w pewien sposób słabe w tym miejscu było oddziaływanie kościoła katolickiego. Różne drobne i turystyczne portale podają takie informacje. Jedni naśladują drugich i tak urabiana powszechna świadomość dryfuje bezwiednie w kierunku przeinaczania. Gdy tymczasem … .   Wyrażenie o „przetrwaniu tam pogańskich obyczajów niemal do końca XIX wieku” nosi  znamiona poważnego nadużycia. W dużej mierze jest to skutkiem swoistej mody na implantowanie w historię elementów naszych przedchrześcijańskich dziejów z jednej strony a z drugiej przemieszanie i niezrozumienie roli heretyckich odchyleń.

Nadużycie pierwsze. Żeby to jakoś poukładać trzeba najpierw spojrzeć na sąsiednią Łysą Górę i dzieje klasztoru Świętego Krzyża. Odległość obu szczytów wynosi w linii prostej około 15 kilometrów natomiast autem musimy przejechać około25 kilometrów. Tak więc pomimo utrudnionego dostępu do góry Witosławskiej nie sposób ignorować wpływu i siły benedyktyńskiego opactwa Świętego Krzyża na Łysej Górze. Ośrodka który do czasów pojawienia się Częstochowy był głównym ośrodkiem pełniącym niemal wszystkie role i zadania, które potem przejął jasnogórski klasztor. Udokumentowane są przedchrześcijańskie dzieje Łysej Góry, które sięgają tzw. Kultury łużyckiej z okresu 1300 r- do 400 p.n.e. Znaleziono tam fragmenty zbroi i ułamki broni a na jednym z jej zboczy możemy natknąć się na wały u podstaw, których odkopano ceramikę z VIII wieku. Góra Witosławska zasłynęła zaledwie nieudokumentowaną legendą, że wykopano tam kiedyś kilka srebrnych przedchrześcijańskich artefaktów, po których ślad jednak zaginął i nic więcej nie da rady o jej przeszłości stwierdzić.

   Na Łysej Górze szanowano stary zwyczaj zbierania ludzi na obrzędy religijne  na szczycie góry, nadano im  jednak nową treść. Tak postępowano i na innych miejscach starych pogańskich kultów. Długosz w Dziejach Polski datę założenia klasztoru benedyktynów widzi w 1006 roku, natomiast notatka opata Macieja z Pyzdr w Roczniku Świętokrzyskim podaje datę 1020 roku. Warto również wspomnieć, że jeszcze w XIX wieku  pokazywano kamienne koliste fundamenty uważane przez tradycję za ślady kościoła wzniesionego przez Dąbrówkę. Znaczenie Łysej Góry widać więc od niemal samego początku kiedy to Dąbrówka przyniosła do Polski Chrześcijaństwo. I nie zmienia to postaci rzeczy nawet, że współcześni historycy za fundatora opactwa benedyktynów na Łysej Górze skłonni są raczej widzieć w Bolesławie Krzywoustym a więc na początku XII wieku. Tak czy tak, zamiana treści zwyczajowych obrzędów na szczytach gór, chociaż generalnie przebiegała łagodni, była jednak silną presją na eliminowanie pogańskich obyczajów. Zatem ich funkcjonowanie niemal w zasięgu wzroku z Łysej Góry na Górze Witosławskiej jeszcze z końcem XIV wieku jest bardziej jak wątpliwe. Benedyktyni nie mogli tolerować pogańskich praktyk i to w dodatku na terenie, który do nich należał. Co najwyżej w początkowym okresie a więc w XI wieku mogły one tam być praktykowane przez „uciekinierów” wykorzystujących terenowe uwarunkowania.

 Nadużycie drugie - zielone świątki. Całkiem niedawno jeszcze górale podhalańscy i zagórzańscy (z okolic Limanowej), głównie pasterze hucznie obchodzili Zielone Świątki. Tańczyli, śpiewali, rozpalali na wielu wzgórzach, widoczne z daleka, ogniska. Z pochodniami z kory młodego świerka wypełnionej żywicą szli w pochodach od ogniska do ogniska oraz obchodzili zasiane i niezasiane pola aby odpędzić od nich złe duchy. Nikomu chyba nie przyjdzie do głowy nazwać mieszkańców tych arcykatolickich lokalizacji w Polsce poganami. A jednak! Ale nie poganie ale ludowe obyczaje mające swoje korzenie w przedchrześcijańskiej obrzędowości. Dużo się tym i nad wyraz precyzyjnie zajmuje etnografia. Jeśli nawet w obrzędowości Góry Witosławskiej miały jakieś istotniejsze przesunięcia akcentów w stronę magicznych praktyk oczyszczających ziemię z demonów to daje nam to tylko obraz poplątania z pomieszaniem.

   Nadużycie trzecie. Sytuację dodatkowo gmatwa perspektywa ruchów zielonoświątkowych. I nie chodzi tutaj o ich bezpośredni wpływ albowiem za datę ich powstania uważa się 1901 rok. Chodzi raczej o obecny w katolicyzmie proces powstawania herezji.  Nadmierne wynoszenie jednych elementów doktryny katolickiej i silne umniejszanie pozostałych najzwyczajniej staje się herezją. Kaplica na Witosławskiej Górze od początku jest pod wezwaniem Ducha Świętego i przy zastosowaniu tych herezjotwórczych mechanizmów możemy otrzymać coś co się zbliża do zielonoświątkowców. Mamy wtedy najważniejsze święto czyli Zesłanie Ducha Świętego czyli Zielone Świątki czyli pogańskie Stado związane z magicznymi praktykami mającymi zapewnić obfite plony. Mamy także „dary Ducha Świętego”: głośny śpiew, spontaniczny taniec, uzdrawianie chorych i inne takie. W pewnym sensie zwizualizowane obrazy takich praktyk mogą się nakładać na siebie. Zarówno te, które przypisuje się praktykowanym na Górze Witosławskiej, te u zielonoświątkowców, te z Podhala i z gór Gorczańskich i w dużej mierze te przedchrześcijańskie. Wskutek takich manipulacji powstaje teza jakoby na Górze Witosławskiej aż do końca XIX wieku zachowały pogańskie praktyki. I wreszcie trzeba pamiętać, że czasem wystarczy aby pojawiło się gdzieś dwóch pogańskich „przebierańców” skaczących przez ognisko aby puścić w świat fałszywkę o ich tam obecności.

     Perspektywa kaplicy na Górze Witosławskiej. Wnosi ona całkiem odmienne spojrzenie na sprawę. Pierwsza powstała w XV wieku i była dziełem benedyktynów z Łysej Góry, do których należały te lasy. Otrzymała ona wezwanie „Zesłania Ducha Świętego”. W późniejszych czasach pojawia się na Górze Witosławskiej postać pokutującego tam rycerza herbu Habdank. Awanturnik, opój i rozpustnik bardzo źle obchodzący się ze swoimi poddanymi, porzucił swoje dobra i zamieszkał w pustelni.  Do końca swojego dni żył tam w ascetycznej pokucie czyniąc już tylko dobro. Kojarzony jest z Wacławem Jazłowieckim okrytym sławą wojenną wojewodą podlaskim. Tyle że w spisie wojewodów podlaskich I Rzeczpospolitej jego nazwiska nie znajdziemy. Rozwikłanie tej postaci nie będzie więc łatwe. Ów rycerz zapisał się nie tylko przypisywaną mu fundacją kolejnej kaplicy na Witosławskiej Górze ale również domniemaną fundacją posągu pielgrzyma w Nowej Słupii przy drodze na Łysą Górę.

     Z początkiem XIX stulecia pojawia się na Witosławskiej Górze pustelnik. Jan Mierzwiński był świeckim członkiem III Zakonu św. Franciszka mieszkał obok kaplicy, dbał i opiekował się nią. Nie mając żadnych środków postanowił ją nie tylko wyremontować ale i rozbudować. Doszło do tego w pierwszej połowie XIX wieku dzięki wsparciu i funduszom miejscowych możnowładców. Dzisiaj kaplicę, w dobrym stanie technicznym, oglądamy po gruntownym remoncie dokonanym w 1994 roku. Tak więc z tego co wiemy o Witosławskiej Górze z perspektywy kaplic nie bardzo jest tam miejsce na pogańskie „harce”. Szczególnie dotyczy to informacji jakoby je uprawiano tam do końca XIX wieku,  bowiem w tym przy czasie przy stałej obecności tam tercjarza było to niemożliwe.

Kaplica i jej otoczenie. Jej lewy bok i tył przylegają do dosyć ostrego zbocza przez co prezbiterium skierowane jest na wschód a nie na południe. Przed kaplicą niewielka polana otoczona drzewami. Przed rozbudową pięcioboczne prezbiterium stanowiło samodzielny obiekt. Nowa część na planie prostokątu większa. Niewielka ale na tyle duża, że drewniane kolumny wydzielają w środku nawę główną i boczne. Niewielki ganek ze słupkami, prosta więźba i niewielka prosta sygnaturka. Konstrukcja prezbiterium zrębowa natomiast nawy zrębowo-sumikowa. Wnętrze bardzo skromne i proste z płaskimi stropami. Prostota kaplicy mogłaby się spotkać z zarzutami ale w jakiś przedziwny sposób współgra z otoczeniem i krajobrazem tworząc zespolony z nimi unikalny nastrój.

     Woda. Do niedawna bywało, że wody brakowało w momentach szczególnie dużego popytu – głównie w czasie odpustu. Obecnie często widzimy tylko mokre dno co jest skutkiem susz i opadnięcia poziomu wód gruntowych. Wedle tradycji woda z cudownego źródełka wzmacnia ogólną odporność organizmu na choroby. Abardzo jest też ceniona na choroby oczu. Okazała się też wodą na „morowe powietrze”. Szczególną rolę odegrała w XVIII wieku, kiedy to w okolicy szalała przyniesiona przez obce wojska zaraza. Okoliczna ludność chroniła się na polanie korzystając z tej wody natomiast w kaplicy zamieszkiwali wtedy różnej maści znachorzy i szalbierze, którzy korzystali na dobroczynnym działaniu wody.

JC