MAZURY

CUDOWNE ŹRÓDEŁKO    WE WSI   MAZURY   ZWANEJ   "MAŁĄ   FATIMĄ   RZESZOWSZCZYZNY"

Dla wielu przybyłych skromność tego miejsca jest „radośniemówiąca”. (foto-jc)

 Przyjdzie czas, że kościół oficjalnie wypowie się o prawdziwości objawień, jakości „owoców” tego miejsca i mających tam miejsce wydarzeń dawniej i dzisiaj.

   Jest to jedno z miejsc, w których „niezwykłość” wkracza w nasze emocje. Jest to też jedno z tych miejsc, w których można ćwiczyć pokorę i cierpliwie, może nawet kolejne kilkadziesiąt lat, czekać na oficjalne stanowisko kościoła.

   Nie przeszkadza to w zanoszeniu tam modlitw i praktykowania tam modlitwy. Nie przeszkadza to również w dostrzeganiu tam „dobrych owoców” i mówienia o nich.

   Najwięcej wiemy o tym co się tam zdarzyło dzięki pracy miejscowego dziejopisarza pana Benedykta Popka. Sporą też wiedzę możnaby pewnie uzyskać z archiwów IPN-u, ponieważ UB wkładała ogromny wysiłek żeby „zetrzeć” to miejsce.

   Jak dotrzeć. Z drogi wojewódzkiej nr 875 na odcinku między Kolbuszową a Sokołowem Małopolskim w miejscowości Zielonka skręcamy w drogę do Mazur. Po około dwóch kilometrach dojeżdżamy do wsi. Po lewej stronie drogi wypatrujemy delikatesów i tuż za nimi skręcamy w lewo. Po kolejnych 2,5 kilometrach natkniemy się na żółtą tabliczkę „Kapliczka – źródełko”. Skręcamy w prawo i jesteśmy na miejscu. Z wyjątkiem ostatnich stu metrów, będących praktycznie polną drogą, cały dojazd prowadzi asfaltem. Ostatni kawałek jest właściwie obszernym polnym parkingiem.

   Wściekłość i opresyjne działania Służby Bezpieczeństwa  przekraczały tu wszelkie granice. Marysię aresztowano i przesłuchiwano w Raniżowie a potem w Kolbuszowej. Zabroniono komukolwiek chodzić na miejsce objawień a nawet rozmawiać o tym w domu. Używano także broni palnej. Wydarzenia jakie tu miały miejsce traktowane były bez mała jako  „zamach” na władzę ludową. Ludzi tam ścigano, bito i strzelano do nich w celu zastraszenia. Wśród tych ostatnich przeważali pielgrzymi z dalszych okolic. Miejscowi znając skalę terroru chodzili tam sporadycznie ale i oni nie uniknęli  strzałów do nich chociaż zjawiali się tam pojedynczo np. wracając z pola i chcąc się tam pomodlić. Atak stalinowskich siepaczy trwał do jesieni, kiedy to zastraszeni pielgrzymi przestali tu przybywać. Wielu świadków cudu przeszło przesłuchania , na których grożono im, że jeśli będą ludziom opowiadać o tym co się tu działo, to albo zgniją w więzieniu albo zostaną wywiezieni w głąb ZSRR. W owych czasach nie były to czcze pogróżki. Do więzienia trafili już proboszcz z Mazur, ks. Stanisław Bąk, kościelny Wojciech Smolak oraz Jakub Bal. W czasie śledztwa w niewyjaśnionych okolicznościach zamordowany został przewodniczący Komitetu Budowy Kościoła  były sołtys Wawrzyniec Suski.

Po „wyciszeniu” sytuacji we wsi i na pastwiskach przystąpili do kolejnego etapu akcji. Przede wszystkim  celem była Marysia, którą starano się skompromitować na wszystkie sposoby. Rozsiewano i wpajano wątpliwości co do prawdziwości objawień oraz na różne sposoby ośmieszano świadków cudu. Do walki włączono UB, MO, ORMO, aktywistów PZPR, ówczesne samorządy, organizacje społeczne i urzędników.  W Mazurach utworzono dla tych celów nawet specjalny posterunek. W ostatnią niedzielę września z miejsca objawień zniknęły krzyże i ogrodzenie studzienki.  Do dzisiaj z ogromnej ilości wykonanych na pastwiskach zdjęć  zachowało się niewiele. Urząd Bezpieczeństwa przeprowadzał rewizje w kilkunastu zakładach fotograficznych. Wystarczyło żeby znaleźli jedno zdjęcie z objawień żeby niszczyli wszystkie negatywy a fotografowi  odbierali koncesję.

   Las już wyrósł. Matka Boża w jednej ze swych wypowiedzi do „widzącej” Marysi  powiedziała, że wszystko co się tutaj dzieje zostanie „odłożone”, że pójdzie jakby w zapomnienie dopóki tam na polach nie wyrośnie nowy las. Las już wyrósł. W 1981 słowa Marysi  „…przyszedł czas, przyszli ludzie z daleka i odnowili to miejsce” zaczęły nabierać kształtu. Pojawili się tutaj działacze mieleckiego Klubu Inteligencji Katolickiej. Podjęli oni i realizowali prośbę prymasa Stefana Wyszyńskiego odszukując i odnawiając zaniedbane czy też całkowicie zapomniane miejsca objawień.

Na skraju lasu zadbana kapliczka przygotowana do odprawiania mszy świętych. Kwiaty, ołtarz, placyki wyłożone kostką i ławki – wszystko to z troską i własnym sumptem wystawione przez mieszkańców Mazur. (foto-jc)

   Władze kościelne do tej pory nie wypowiedziały się, co do prawdziwości objawień. Na przestrzeni jednak lat duchowni oficjalnie nie zabraniali udawania się na modlitwę w tym miejscu. Piszący te słowa odwiedzając proboszczów w parafiach podkarpacia przy których istnieją cudowne źródełka ze zdumieniem dowiadywał się, że oni lubią zajeżdżać do studzienki i kapliczki koło wsi Mazury, że wożą tam swoich znajomych z odległych miejsc Polski a nawet organizują tam niewielkie pielgrzymki.

   Dużo ludzi, nieraz z odległych okolic, zjawiło się na podmazurskich polach w 66 rocznicę objawień. Uroczyste obchody trwały dwa dni. 7 czerwca 2015 roku miało miejsce nabożeństwo różańcowe i uroczysta msza święta a tydzień później również uroczysta eucharystia.

   Mini kalendarium  wydarzeń.

   11 czerwca 1949 roku Marysia Boguń, czternastoletnia dziewczyna przebywająca na służbie u swojego stryja we wsi Mazury, wypasała krowy na tamtejszych gromadzkich łąkach.

    Objawiła się jej tam Matka Boża. Przychodziła do Marysi na łąki kilkanaście razy.

   - Według Marysi Matka Boża zjawiała się boso, miała ciemne włosy a w ręku różaniec. Jej odzienie stanowiła śnieżnobiała suknia oraz długi biały płaszcz ze złotymi obrzeżami. Płaszczem tym przykrytą również miała głowę.

   -  Matka Boża zjawiała się z wezwaniami do modlitwy i miłości. Podkreślała wagę miłości w rodzinie i między sąsiadami. Wzywała do pokuty, przebaczenia i pojednania. Wśród zalecanych przez Matkę Bożą modlitw szczególne miejsce znalazł Różaniec, Litania Loretańska oraz Litania do Serca Pana Jezusa.

   -Marysia, która na co dzień mówiła gwarą, według świadków rozmawiała z Matką Bożą po łacinie, chociaż oczywiście nigdy się jej nie uczyła. W tych dniach Marysia przekazywała ludziom odpowiedzi  NMP  dotyczące różnych spraw w tym czasami ich osobistych.

   Nieco anegdotycznie przytaczana jest wizyta jednego z księży z przemyskiej kurii, który wypytywał Marysię o losy kościoła i wiary w Polsce. Marysia przekazała, że wiara będzie jeszcze silniejsza oraz, że nastąpią duże zmiany. Zapytana o te zmiany odpowiedziała:  „ Będzie taka zmiana, że w kościele wszystkie msze i nabożeństwa będzie się odprawiać po polsku, nie po łacinie. Post przed Komunią Świętą będzie skrócony do jednej godziny, ludzie będą masowo przystępować do Komunii, ale będą dziesięć razy gorsi niż teraz. We Wielki Tydzień w kościele będzie odprawiać się wieczorem…” Ksiądz się tym zdenerwował, ocenił Marysię jako niepoczytalną i chorą i wyjechał.

   15-16 czerwca 1949 roku  -  kulminacyjny moment objawień   -  cud słońca

   Cud słońca. Oglądały go tysiące ludzi ale nie wszyscy widzieli go jednakowo a niektórzy nie widzieli go wcale. Do dziś żyją jeszcze świadkowie, od których można usłyszeć, że słońce straciło wówczas moc swojego blasku jakby dając się w bardziej dostępny sposób oglądać. Przybrało bardziej czerwony kolor i przez kilkanaście minut wirowało wędrując w górę i w dół. Jednocześnie obracało się wokół swej tarczy i promieniowało pięknymi kolorami tęczy. Zmieniające się kolory tęczy wydawały się zabarwiać wszystko wokół: niebo, ziemię, las, drzewa, trawę, przybyłych ludzi i zwierzęta. Natomiast widoczny w oddali kościół w Mazurach lśnił złotym blaskiem.

   Mazurskie pastwiska wypełnione były tysiącami i pielgrzymów i ludzi zaciekawionych sytuacją i zdarzeniami. Dominowali przybysze z okolic Mielca, Kolbuszowej i niska oraz dalej z Rzeszowa, Przeworska i Leżajska. Przybywali ze wszystkich stron. Wypełnione były nimi drogi, lasy i pola. Wędrowali pieszo oraz dostępnymi wówczas wozami, rowerami i motocyklami. Noclegu szukali w okolicznych domach, stodołach i pod gołym niebem.  W wielu miejscach rozlegały się śpiewy i modlitwy. Pojawiły się też pierwsze uzdrowienia chorych.

   Źródełko. W miejscu, w którym Marysia upadła wyrósł mirt. Fakt ten stał się wśród modlących się tematem swoistych dociekań a nawet badań gleby. Skończyło się na uznaniu, że mirt nie został ani zasadzony ani nie wyrósł naturalnie. W czasie sumy odpustowej ktoś spalił krzak mirtu. Słyszano jak  w trakcie procesji Marysia  mówiła do idących obok sióstr zakonnych: ” taki piękny mirt wyrósł na pastwiskach, i zły człowiek go podpalił. Już się mój mirt pali". Niedługo potem Marysia  prosiła aby brać z tego miejsca po garści ziemi i obsypywać nią swoje domostwa i pola co miało zabezpieczyć  je przed różnymi klęskami. Ludzi wybierających ową garść było bardzo wielu. Wkrótce z dołka, który mierzył już trzy metry średnicy i metr głębokości wytrysnęło źródełko.

Obok studzienki miało miejsce wiele cudownych uzdrowień. Korzystaniu z wody zawsze towarzyszyła szczera modlitwa. Szacuje się, że poprzez modlitwy połączone z piciem wody lub nacieraniem  nią chorych części ciała w ostatnich pięćdziesięciu latach łaski uzdrowienia doznało co najmniej kilkadziesiąt osób. Bóle głowy, rąk, nóg, różne dolegliwości skórne i żołądkowe.

   Woda z cudownego źródełka znajduje się praktycznie we wszystkich okolicznych i dalszych domostwach. Samochody którymi przyjeżdżają tu ludzie aby nabrać wody mają rejestracje z całej Polski. Coraz częściej widać też zagraniczne.

    Ostatnio jak w całej Polsce wody gruntowe zaczęły opadać i woda ze studzienki zaczęła  nabierać lekkiego zamętnienia.  Miejscowi rozwiewali jednak wszelkie obawy ostentacyjnie wypijając całe jej kubki. Przekonywali , że nie ma żadnego powodu do niepokoju, że woda ma badania i atesty sanepidu.  Żeby jednak któregoś dnia nie stanąć wobec problemu jej braku a przybyłym nie dawać powodu do niepokoju jej zamętnieniem  postanowili  przy istniejącym ocembrowaniu zrobić nowy głębszy odwiert.

JC